Recenzja filmu

Tyler Rake 2 (2023)
Sam Hargrave
Chris Hemsworth
Golshifteh Farahani

Wielka ucieczka

Jestem pewien, że "Tyler Rake 2", tak jak poprzedni film, rozbije streamingowy bank. A finał tym razem nie mydli nikomu oczu i nie próbuje kokietować, tylko stawia sprawę jasno: będzie trójka.
Jako że z nieubłaganym biegiem lat zdobywam prawo do snucia opowieści bez mała kombatanckich, mogę bez obciachu powiedzieć, co następuje: niegdyś na takie filmy powszechnie mówiono "zabili go i uciekł". I lepszego podsumowania nie znajduję, bo Chris Hemsworth przeżywa, a jest to słowo kluczowe, istną ścieżkę zdrowia na Golgotę. Choć płoną mu członki, choć dostaje cegłą po łbie, choć przestrzelili mu dłoń i choć zbiry co scenę urządzają mu istne Idy Marcowe, to nadal lezie przed siebie, bije, strzela i nawet czasem na jego poobijanym i zakrwawionym, ale nieprzerwanie przystojnym licu przemknie zaduma. Na każdy zestrzelony efektownie helikopter przypadają trzy malowniczo rozwalone samochody; pruje się tu z dachu pędzącego pociągu – któremu, oczywiście, kończy się tor kolejowy – z działka ciężkiego kalibru i zwisa z metalowych belek na ostatnim piętrze szklanego drapacza chmur. Umyślnie zatrzymałem film, żeby z ciekawości sprawdzić, ile czasu minęło od śmierci klinicznej tytułowego niezniszczalnego bohatera, mocno poharatanego pod koniec pierwszej części, do wywalenia z buta drzwi gruzińskiego zakładu karnego, gdzie wysłany zostaje na kolejną misję. Otóż zaledwie dwadzieścia parę minut. Nieźle jak na faceta, który jeszcze przed momentem leżał połamany.



Kto pamięta netflixowy hit sprzed trzech lat, ten kojarzy zapewne otwarty finał, kiedy ranny Tyler Rake, pozornie bez życia, spada z mostu do rzeki. Jest to dlań symboliczne odrodzenie, bo po przebudzeniu zaszywa się z kurczakami i psem na farmie, rąbie drewno i z niezadowoleniem myśli o niechybnie czekającej go emeryturze. Rake to twardziel, ale twardziel cierpiący, z przeszłością i bez przyszłości, bo choć wszystkie jego rany goją się ekspresowo, to ta na duszy, zadana przez rodzinną tragedię, nadal ropieje. Stąd polski podtytuł poprzedniej części – "Ocalenie" – nie był taki nonsensowny i niezgrabny, jak mogło się na pierwszy rzut oka wydawać, bo ten faktycznie traktował, przynajmniej na poziomie grubo ciosanej metafory, o odkupieniu, o zmaganiach z wyrzutami sumienia. Swojego śmiertelnie chorego syna nie udało mu się bowiem uratować, a tacy ludzie jak Rake niełatwo akceptują niemożność działania; dlatego też ryzykował życiem dla innego dziecka. Niby taka praca najemnika, ale jednak osobista motywacja bohatera pozwoliła na potraktowanie go nie jak terminatora, tylko faceta z krwi i kości. Cholernie twardych kości.

Sequel również gra na tej nutce. Rake powraca z urlopu tylko dlatego, że chodzi o osoby mu bliskie. Bezimienny posłaniec (o twarzy Idrisa Elby) przynosi mu zlecenie od byłej żony, której siostra z dziećmi przebywają w więzieniu o maksymalnym rygorze, na co uparł się odsiadujący tam wyrok gangster, prywatnie mąż i ojciec. Misja udaje się połowicznie, bo gdy tylko cała ekipa wyrywa się z pierdla (żaden spoiler, to nadal zaledwie początek tej galopady), po piętach zaczyna deptać Rake'owi brat gruzińskiego zawadiaki, deczko niezadowolony, że bezczelnie kradnie mu się rodzinę. I nie odpuści aż do samego końca filmu. A ten, pocąc się przy tym obficie, grzeje na sterydach; to wysokooktanowy spektakl, jeszcze szybszy i głośniejszy od jedynki, skrojony zgodnie ze złotymi zasadami hollywoodzkiego sequela. Mamy tu przecież stylizowaną na jedno długie ujęcie, bodajże dwudziestominutową sekwencję (tym razem nie zerkałem na stoper, bo trudno było oderwać oczy od ekranu) kinetycznego baletu brutalności, gdzie Rake tłucze hurtowo pozbawiony twarzy tłum skazanych, co przypomina synchroniczny taniec z udziałem tego, co akurat nawinie się pod rękę. Ktoś powie, że to scena jak z gry wideo, ale dzisiaj to komplement.


Nie ma w tym filmie chyba ani jednego ujęcia, w którym kamera nie drgnęłaby dla zasady choćby o milimetr, to kino pośpieszne, nerwowe, ale i z nerwem. Tyle że, zdaje się, o samym Rake'u nie ma tu już nikt więcej do powiedzenia, to istny golem, czołg, pod którego piąchami padłby pewno i sam nordycki bóg grzmotu i pioruna, a wszystkie te jego rozterki to jedynie odskocznia do kolejnej sceny akcji, której towarzyszy pytanie nie o to "czy", ale "jak" wyjdzie z niej cało. Ale tego chce konwencja i tego chcemy my, choćbyśmy nie zamierzali tego przed sobą i innymi przyznać, bo jestem pewien, że "Tyler Rake 2", tak jak poprzedni film, rozbije streamingowy bank. A finał tym razem nie mydli nikomu oczu i nie próbuje kokietować, tylko stawia sprawę jasno: będzie trójka.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones